ZEW się budzi 2025: pierwszy dzień. "Jest rano?"
Właściwie o tym festiwalu co roku mogłabym pisać to samo - że wspaniale jest rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, i przy okazji jeszcze posłuchać dobrej muzyki. Ale ta edycja zaczęła się jeszcze lepiej niż poprzednie, bo już przed 15 miałam zapisane dwa muzyczne odkrycia, nowy ulubiony zespół i 13 tysięcy kroków. I tylko snu jakby mało.

W tym roku ZEW się budzi zaprosił nas do Cisnej i, z tego co słyszałam, osiedlił się tu już na zawsze. I bardzo dobrze, mam z edycji z 2022 roku wiele ciepłych wspomnień. Koncerty Marii Peszek, zespołu Trupa Trupa, Voo Voo, Bitaminy… I chyba nawet prawie wcale nie padało. Z rzeczy technicznych - festiwalowy teren w Cisnej jest, według mnie, najprzyjemniejszy, miasto stworzyło też fajne miejsce, w którym zadomowiła się Mała Scena. No i takich karczm, jak w Cisnej, nie ma nigdzie indziej.
Wracając… Wiem, że jak ktoś usłyszy "koncert o 7 rano", to najpewniej zaśpiewa "7 rano to dla mnie noc", ale no wcale nie! Uważam tradycję porannego koncertu za wspaniałą, zwłaszcza jeśli budzikiem nie jest co roku ten sam zespół. "Cieszę się, że chciało wam się przyjść rano" - padło ze sceny, na co ktoś z publiki odpowiedział: "Jest rano?". Za to kocham ten festiwal.
W każdym razie w tym roku skoro świt przywitała nas Stacja B. Chwaliłam już przy poprzednich edycjach, "Wskazówka" to nadal świetna stadionówka, "Dewoty" nadal dobrze krzyczy się razem z zespołem. Ale usłyszeliśmy też m.in. "Kochajcie mnie", które pokazuje, że punki to nie tylko o winie i niedźwiedziach. Wers "Kochajcie mnie, bo ja siebie nie mogę" mocno uderza w głowę, a jeszcze bardziej, jeśli do koncertowego składu dołączą skrzypce, jak to się stało choćby podczas ubiegłorocznego Pol'and'Rocka. Często, jak o coś proszę w tekstach, to się to spełnia, tak że: dawać ich na Jarocin!
Małą Scenę otworzył zespół The Lane. Swoją muzykę porównują do pierwszej płyty Alice In Chains, ale odróżnia ich to, że - jak się okazało później - zewowa publiczność The Lane zna, a Alice In Chains nie. Panowie przyznali, że to chyba największa scena, na jakiej grali, i widać było, że startowali na lekkim stresie, ale z czasem zaczęli się dobrze rozkręcać. A mieli przed kim, bo tylu ludzi na Małej Scenie na Zewie chyba nigdy nie widziałam. "Tak się rodzi historia" - stwierdził jeden pan, odchodząc spod sceny. No i to jest ładny toast.
Później .WAVS. A dlaczego panowie są na Małej Scenie i muszą startować w jakichś konkursach, to ja nie wiem. Czemu nie poszłam kupić płyty, też nie wiem, ale muszę się czym prędzej poprawić. To było pierwsze odkrycie pierwszego dnia Zewu. A "Macie być dla siebie miłością. Nawet jak się upijecie i będziecie mieli chęć komuś wy…bać, to wy…bcie mu całusa prosto w buzię" tylko dodatkowo podbiło moje serduszko.
Dużą Scenę otworzył zespół Yellow Panthers, wybrany na to miejsce głosami uczestników. Bardzo amerykańskie w swej muzyce, uświadczysz i rocka, i country. Więcej tylko mocy w wokal, niech pan się, panie wokalisto, nie boi, bo panu to dobrze idzie. Następnie Czarny Bez - po .WAVS kolejne odkrycie tego dnia, które zostanie ze mną na dłużej. To połączenie folku, z białym śpiewem, metalem i słowiańską mitologią. Kawałek "Postrzyga" to jest totalny wywoływacz ciar. Oby się wybili na fali "Gai" Steczkowskiej, skoro ludzie już docenili słowiańską muzykę i mitologię. Naprawdę dobry koncert, szłabym jeszcze raz.
Po nich zmiana klimatu na Latające Biustonosze. To "projekt kontynuujący twórczość zespołu Kukiz&Piersi... ale już bez Kukiza". W opisie zespołu można też przeczytać, że "muzyka Biustonoszy to humor w stylu podpitego wujka na weselu" i cieszę się, że są tego świadomi. Zagrali autorskie kawałki, jak "Danke Dance" czy "Glapa Glapa", ale jeśli ktoś miał ochotę posłuchać starych Piersi, to "Będziemy piwo pić" czy "Paranoid", znany też pod inną, nieco bardziej bezpośrednią nazwą, też były. Nie zabrakło również kawałka "Świenty Paweł", w którym byli koledzy kpią z Pawła Kukiza ("Nie do wiary, że punkowiec / To prezesa dziś dachowiec"). Kpią, ale "Skórę" zaśpiewali. No nic. Rozgrzewka przed Big Cycem.
Ale zanim Big Cyc, to jeszcze Dezerter. Na start dostaliśmy "Rejestr Wariatów", potem też m.in. "Tchórze", "Kłamstwo to nowa prawda", "Musisz być kimś", "Co oni nam dają" czy ważna dla mnie "Ostatnia chwila", a i "Prawo do bycia idiotą" można było pośpiewać. Na bisy jeszcze "Spytaj milicjanta" i "Dezerter". Solidny set, solidnie zagrany, jak zawsze zresztą. Dezerter się nie nudzi.
Kolejni w line-upie - Titus' Tommy Gunn. Solowy projekt Titusa, którego znacie z Acid Drinkers. Coś dla tych, którzy czekali na trochę starego, dobrego heavy metalu. Zupełnie nie moje rejony (choć "My Second Name" chodziło mi po głowie), ale myślę, że jeśli ktoś szuka gitar, solówek i takiego brudu, którego się szuka w cięższej muzyce, to się nie zawiedzie. Od skakania i machania głowami dał trochę odpocząć publice Spięty. Był m.in. "Ptak Głuptak", "Halo", "Wanted" czy "Narodowy socjalizm kosmosu". I po raz kolejny stwierdziłam, że Spięty to taki sprawny tekściarz. "Będę tu stał / Aż się pani wydam / Kimś, kto się pani przyda" - przecież to fantastyczne.
Big Cyc zebrał pod sceną najwięcej ludzi, co z jednej strony trochę rozumiem, bo i ci słuchający metalu, i ci od punka, i ci, który z reguły wolą spokojniejsze rzeczy, spotykają się gdzieś przy "Rudy się żeni". Publiczność dostała m.in. "Berlin Zachodni", "Twoje glany", wspomniane "Rudy się żeni", "Dziki kraj", "Facet to świnia", "Piosenkę Góralską", "Dres" czy "Balladę o smutnym skinie". No same największe hiciory, co by ludzie mogli śpiewać. Tylko lip sync niektórzy muszą poćwiczyć. I wcale nie mówię tu o widowni, hih.
Na koniec dość nietypowy zabieg, czyli wrzucenie zespołu z Odkryć Zewu po gwieździe i to o 23:30. Mówimy tutaj o Nokturii, duecie grającym "zombie punk", czyli coś około zimnofalowo-punkowego. Jeśli myśleliście, że po tak napiętym line-upie i o tej godzinie pod sceną już nikogo nie będzie, to bardzo błędne założenie. Ja tak myślałam i się zdziwiłam. "Tak tu ładnie, że nie mogę na to patrzeć" wbiło mi się w głowę, ale nie mogę posłuchać, bo w sieci niewiele można znaleźć na temat tego projektu. Jakkolwiek - chciałabym zobaczyć ich jeszcze w przestrzeni klubowej, bo dla mnie ta muzyka jest zbyt intymna na duże sceny.
Może i to druga noc z trzema godzinami snu, bo o świcie trzeba wstać i pisać, żeby zdążyć na Małą Scenę, ale to zupełnie nie przeszkadza, kiedy przypomnę sobie, co jeszcze czeka mnie w Cisnej. Oby kolejne odkrycia!