Alan Sparhawk (Low): Miałem problemy, żeby na nowo odnaleźć swój głos
Śmierć Mimi Parker – partnerki scenicznej oraz życiowej Alana Sparhawka – zakończyła działalność legendarnego w świecie muzyki alternatywnej zespołu Low. Efekty prób pozbierania się możemy natomiast usłyszeć na najnowszych dziełach muzyka – albumach „White Roses, My God” oraz „Alan Sparhawk with Trampled by Turtles”. W rozmowie z nami, Alan opowiada o problemach ze słyszeniem własnego głosu, procesie nagrywania płyt po zakończeniu działalności Low, a także zdradza, czego można się spodziewać podczas jego występu w Polsce. Alan Sparhawk pojawi się na OFF Festival, planowanym na 1 - 3 sierpnia w Katowicach.

Rafał Samborski, Interia Muzyka: Muszę się przyznać, że dopiero przed wywiadem nadrobiłem twój album z Trampled by Turtles i cieszę się, że nikt nie widział jak "Screaming Song" zmienia moją twarz w wodospad. To jedna z piękniejszych, najbardziej rozdzierających piosenek, jakie słyszałem w życiu.
Alan Sparhawk: - Tymi słowami sprawiasz, że moje serce eksploduje. Naprawdę cieszę się, że przesłuchałeś tę piosenkę. To ja przyznam, że nagraliśmy tę piosenkę za jednym zamachem.
O wow.
- Zaprezentowałem tę piosenkę i zaproponowałem skrzypkowi, aby spróbował poimprowizować. Wtedy zagrał niesamowite, naprawdę niesamowite solo - pełne płaczu, żalu i… no właśnie. Dla mnie to było coś magicznego i cieszę się, że tak do ciebie to trafiło.
Czasami wystarczy iskra. Ale mówisz o instrumentalistach, podczas gdy śpiewasz tam o tym, co przeżywałeś po śmierci Mimi. Mówiłeś, że fakt ten znacząco wpłynął na to, iż na "White Roses, My God" nie słyszymy właściwie twojej prawdziwej barwy głosu.
- Bo naprawdę miałem z nim trudność. Przez jakiś czas po śmierci Mimi wciąż robiłem muzykę, grałem z moimi dziećmi, ale śpiewanie było przez pewien czas bardzo trudne i ciężko mi było ocenić, co właściwie robię. Bardzo trudno było mi siebie słuchać, nie rozumiałem, co robię, gdy śpiewałem. Kiedy zacząłem eksperymentować z modulacją cyfrową głosu, to było trochę jak zakładanie innej maski, innego głosu i wtedy dopiero udało mi się znaleźć sposób, żeby ujawnić to, co we mnie tkwiło.
Było dzięki temu łatwiej?
- Tak. Ten pitch shifter pojawił się zupełnie przypadkiem. W studiu mieliśmy taki efekt, głównie do zabawy, a korzystały z niego przede wszystkim moje dzieci, które nagrywają rzeczy bardziej hip-hopowe. Na początku wydawało się to po prostu zabawne, ale gdy zaczynałem śpiewać z tym innym głosem, nagle zaczęły wydobywać się ze mnie różne rzeczy. Jako autor piosenek stajesz się bardzo wyczulony na takie momenty. To trochę jakby założyć kostium, przez który łatwiej mówić o tym, co masz w środku. Tak, miałem problem, żeby na nowo odnaleźć swój głos. Część mnie nie wiedziała, gdzie jestem z muzyką, kim jestem muzycznie. Musiałem zrobić coś spoza znanego sobie świata, żeby sobie przypomnieć, czym jest właściwie dla mnie muzyka.
A potem nagrywałeś z Trampled by Turtles i nie skrywałeś się za modulacją.
- Trampled by Turtles powiedzieli, że mają trochę czasu w studio i zaproponowali, bym nagrał coś z nimi, bo już prowadziliśmy rozmowy o tym, aby stworzyć razem kilka piosenek. Kiedy trafiliśmy na miejsce, pomyślałem "o rany, teraz muszę śpiewać, no nie?". To było takie poczucie obowiązku wobec nich, bo poświęcali swój czas, okazywali szacunek, wiele zawdzięczali Mimi. Więc powiedziałem sobie "okej, nie wiem, czy śpiewam dobrze, nie umiem tego ocenić, ale po prostu dam z siebie wszystko, zaśpiewam te piosenki najlepiej, jak umiem". Nat Harvey - inżynier dźwięku, który pomagał przy miksie - udzielał mi informacji zwrotnej, bo sam nie umiałem tego ocenić, naprawdę.
Jak więc czujesz się podczas trasy koncertowej?
- Jestem w niej od 5 miesięcy i czuję się z tym dobrze. To dla mnie coś nowego i innego, ale czuję, że mogę śpiewać, znowu dobrze mi z tym, że słyszę swój głos... I kiedy śpiewam te piosenki, naprawdę to mi pomaga, gdy mam kogoś, kto śpiewa razem ze mną. Wiesz, Trampled by Turtles bardzo dużo śpiewali na naszym albumie, robili chórki. To jest naprawdę siła, przyjaźń... Wspólne śpiewanie jest piękne i łączy ludzi.
Na "White Roses, My God" i na albumie z Trampled by Turtles zdecydowałeś się nagrać tę samą piosenkę "Heaven". Zdecydowanie piękny utwór, ale co zainspirowało cię do tego, aby nagrać go dwa razy w tak różnych wersjach?
- Kiedy nagrywałem "White Roses, My God", wszystkie teksty i wokale były improwizowane. "Heaven" po prostu ze mnie wypłynęło. Można odnieść wrażenie, że została napisana świadomie, ale była spontaniczna. Na tej płycie pracę nad wszystkimi utworami rozpoczynałem od elektroniki. Potem, skoro już coś powstało, wracałem do gitary i myślałem "okej, mogę to zagrać też w ten sposób". Więc po prostu kiedy nagrywałem z Trampled by Turtles, zdałem sobie sprawę, że mogę mieć dwa albumy, które stanowiłyby przeciwwagę dla siebie. Uznałem, że może warto sprawdzić tę teorię i umieścić dwie wersje tych samych utworów, w innych aranżacjach. To właściwie sprowadzało się do grania, bo to naprawdę prosta piosenka złożona z tylko dwóch akordów. "Get Still" było już bardziej skomplikowane, a też się pojawia na obu tych albumach.
Dla mnie bardzo ciekawe jest to, że "Brother" to jedyny utwór na "White Roses, My God", gdzie słychać gitarę - instrument, z którym byłeś przecież zawsze kojarzony.
- Po prostu któregoś dnia pracowałem nad tą piosenką, miałem gitarę pod ręką i zagrałem ten fragment, który pojawił się w utworze. Nie było tu większej filozofii. Ale całość - tak jak reszta rzeczy na tym albumie - powstała najpierw na automacie perkusyjnym i syntezatorze.
Myślałeś w ogóle kiedykolwiek, aby ujawnić, jak "White Roses, My God" brzmiało przed modulacjami głosu?
- Nie, te utwory już powstawały przy pomocy cyfrowej modulacji. Podczas nagrywania wokalu śpiewałem przez ten pitch shifter, więc na tym etapie już słyszałem przetworzony głos. To, co słyszysz na płycie, to w większości to improwizowane głosy, syntezator i automat perkusyjny. Część z tych rzeczy była bardzo spontaniczna, wręcz podświadoma, przypadkowa, a część bardzo celowa.
Ciekawym doświadczeniem jest "I Made This Beat" - wielu odbiorców postrzega ten utwór jako żart, ale według mnie w kontekście płyty można to odebrać jako ucieczkę: zajmowanie się czymś innym, kiedy zmagasz się z trudnymi emocjami. Ten robotyczny głos, nieustanne powtarzanie jednej frazy tylko wzmaga to wrażenie.
- Ten utwór powstał tak, że siedziałem przy syntezatorze, szukałem brzmienia i nagle trafiłem na to coś. Podniosłem mikrofon i pierwsze, co przyszło mi do głowy, to "I made this beat", bo… faktycznie zrobiłem ten bit (śmiech). A potem od razu pomyślałem, że powtórzę to jeszcze raz, i jeszcze raz. I wiesz, bardzo szybko zamieniło się to w takie poczucie ekscytacji zmieszanej z zemstą. W takie "byłem w dołku, ale teraz zobacz, co stworzyłem". To początek dostrzegania siebie, uświadamiania sobie swojej sprawczości. Myślę, że każdy, kto próbował coś stworzyć, zwłaszcza w elektronice, kiedy kręcisz gałkami, próbujesz różnych rzeczy, wyciszasz coś, dorzucasz… Jest taki moment, kiedy trafiasz na coś naprawdę świetnego i nagle czujesz ten dreszcz.
Na swoich koncertach wykonujesz piosenki Low, takie jak "Days Like These" czy "Walk into the Sea". Z pewnością nie jest to dla ciebie łatwe.
- Staram się wybierać piosenki Low, z którymi czuję się komfortowo. Wiesz, "Walk into the sea"… teraz ten utwór naprawdę brzmi dla mnie, jak o Mimi. "You come to me in dreams/With all the other pretty things/You tell me about a Savior/And how the soul lives on forever" [Przychodzisz do mnie we śnie/ z tymi wszystkimi pięknymi rzeczami/które mi mówisz o zbawicielu/i o tym, jak dusza żyje wiecznie - tł. własne]. Ta piosenka zmieniła dla mnie znaczenie. I kiedy ją śpiewam, czuję, jakbym śpiewał do Mimi.
Chciałem cię właśnie zapytać, czy śpiewanie tych piosenek sprawia, że czujesz obecność Mimi?
- Kiedy ktoś odchodzi, pojawiają się rzeczy niemożliwe do podważenia: dystans, strata. To bardzo przytłacza. Pojawia się szok, że ktoś może być tak realny, a potem nagle przestaje istnieć. Mam nadzieję - wierzę nawet - że jest jakaś wyższa forma istnienia, którą przybieramy po tym życiu. Zresztą, w moim życiu wydarzyły się rzeczy, przez które czasem zastanawiam się, czy Mimi mnie prowadzi albo mi pomaga.
Muszę jednak przyznać, że kiedy śpiewam te piosenki, najczęściej odczuwam brak Mimi i jest to bardzo trudne. Śpiewam je, żeby oddać jej hołd, żeby uhonorować ludzi, którzy są ze mną, którzy nas kochają, którzy tak wiele nam dali przez lata, i staram się im coś dać od siebie - moją wdzięczność. Ale to trudne i smutne, bo bez niej to po prostu nie jest to samo. Te piosenki nie są już takie same bez niej. Mam nadzieję, że ludzie będą dalej słuchać jej głosu i tego, co dawała. To było naprawdę niezwykłe, a niektóre jej utwory są bardzo prorocze i mają dla mnie teraz jeszcze większe znaczenie.
Głównym powodem naszej rozmowy jest twój koncert na OFF Festival w Katowicach. Wracasz do Polski po czternastu latach.
14 lat? Wow, kawał czasu. Byłem przekonany, że z 7-8 lat.
Graliście tu w 2011 roku. Daty nie kłamią (śmiech). Jak wspominasz tamten czas w Polsce?
Pamiętam, że wtedy grało tam kilka zespołów, z którymi się przyjaźnimy, więc mogliśmy spędzić razem trochę czasu. Muszę tu wspomnieć, że partnerka Jonathana, który prowadzi Sub Pop Records [wydawca albumów Low i Alana Sparhawka - przyp. red] - Magdalena - pochodzi z Polski, więc często tu bywają i nawet się orientują w tym, co się tu dzieje w muzycznych niszach, pokazywali nam tego trochę. W każdym razie dobrze się wtedy tu bawiliśmy. Zresztą byliśmy w Polsce kilka razy i zawsze było to bardzo przyjemne doświadczenie. To inna część świata, o której na ogół tylko słyszymy, a niewielu Amerykanów tu przyjeżdża.
Czego w takim razie możemy spodziewać się po twoim występie na OFF Festival?
Nie chcę by to było psucie niespodzianki (śmiech). Najpierw wychodzę z utworami z "White Roses, My God", poruszam się po scenie, nie gram na gitarze, tylko mam mikrofon, co jest dla mnie czymś nowym. Ale podoba mi się to, bo czuję większą więź z publicznością. Potem sięgam po gitarę i wtedy już gramy piosenki z płyty z Trampled by Turtles oraz inne, których jeszcze nie nagrałem. Więc głównie nowe utwory. Od sytuacji zależy, czy pojawi się coś z Low.
Jasne. I na koniec - chciałbyś przekazać coś naszym czytelnikom?
Chciałbym powiedzieć, że coraz bardziej dostrzegam, że mamy ogromny potencjał jako ludzie, jeśli tylko będziemy patrzeć na piękne rzeczy, patrzeć na światło. Jeśli będziemy potrafili się zatrzymać, spróbować wnikliwiej słuchać tego, co dzieje się we wszechświecie. Słuchać miłości i robić dla niej miejsce w życiu. Myślę, że jesteśmy blisko odkrycia głębszego sensu istnienia i wkrótce dowiemy się więcej o tym, co dzieje się po śmierci, gdzie są nasze duchy, jak łączą się z wiecznością. I nie ma to nic wspólnego z religią - to będzie nasze odkrycie. Wśród nas są ludzie, którzy różnią się od innych, są bardziej połączeni z centrum i z życiem wiecznym, z wieczną miłością. Myślę, że to oni będą nas uczyć. Nowe pokolenie nauczy nas i pomoże nam przejść na kolejny poziom rozwoju. Wtedy, mam nadzieję, nadejdzie koniec tych starych ludzi, którzy są chciwi, bogaci, rządzą światem i wywołują wojny. Myślę, że ci ludzie znikną, kiedy poznamy, kim naprawdę jesteśmy. Może kluczem jest to, żeby zacząć patrzeć uważniej na osoby w spektrum autyzmu i spróbować zrozumieć, co tam się naprawdę dzieje - bo może ci najbardziej wycofani ze społeczeństwa ludzie, są właśnie tymi, którzy wiedzą najwięcej o tym, dokąd powinniśmy zmierzać.