Sabaton: Nie lubimy, kiedy nasza muzyka jest wykorzystywana do politycznych celów [WYWIAD]
Po kilku latach współpracy ze studiem Yarnhub, szwedzki Sabaton opublikował niedawno nawiązującą do ostatniego albumu, osadzonego w realiach I wojny światowej, animację "The War To End All Wars - The Movie". O tej produkcji, o nauce historii poprzez muzykę i o tym, czy Sabaton może istnieć bez wojen, opowiedział basista i współzałożyciel zespołu, Pär Sundström.

Jarosław Kowal, Interia Muzyka: Czy śpiewanie o wojnie nie jest gloryfikowaniem jej?
Pär Sundström: - Moim zdaniem nie. Śpiewamy o wydarzeniach historycznych po to, by nie zostały zapomniane. Niczym się to nie różni od czytania o wojnie w książkach, oglądania filmu dokumentalnego albo słuchania wykładu. Nie zagłębiamy się wprawdzie w poszczególne bitwy czy biografie w równie obszernym stopniu, bo format utworu na to nie pozwala, ale w zamian tworzymy bardzo przystępne źródło wiedzy.
Tematem ostatnich dwóch albumów, a także niedawno opublikowanego filmu animowanego, jest I wojna światowa, ale wcześniej opowiadaliście o konfrontacjach zbrojnych z przeróżnych miejsc i okresów, w tym tych najnowszych. O ile się nie mylę, wojna w Iraku jest najświeższym z nich. Ile czasu powinno upłynąć, zanim uznacie, że już można o którymś z konfliktów opowiedzieć?
- Znacznie więcej niż w przypadku utworu o wojnie w Iraku ["Reign of Terror"], który napisaliśmy na nasz pierwszy album. Kiedy jeszcze formował się pomysł na zespół, sądziliśmy, że nic nie stoi na przeszkodzie, by sięgnąć po ten temat, ale później zaczęliśmy odnosić wrażenie, że za szybko się na niego porwaliśmy. Pierwsza i druga wojna światowa to z perspektywy naszych założeń znacznie lepszy wybór. Jesteśmy w stanie opowiadać o nich w sposób całkowicie historyczny, pozbawiony elementu politycznego.
Część waszej publiczności domagała się, żebyście zabrali głos w sprawie rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
- Ten konflikt wciąż trwa, więc czego byśmy nie napisali, natychmiast zostałoby odebrane jako deklaracja polityczna, a tym się po prostu nie zajmujemy. Sabaton nie służy nam do wyrażania własnych poglądów, tylko do opowiadania o faktach historycznych. Niektórym osobom może się wydawać, że wybraliśmy tematykę wojenną, bo dobrze pasuje do metalowej muzyki, ale nie jesteśmy pasjonatami wojny jako takiej. Wręcz przeciwnie - uważamy, że wojny powinny się skończyć raz na zawsze, co nie oznacza, że nie mielibyśmy o czym pisać. Ludzie stoczyli wystarczająco dużo batalii, by śpiewać o nich przez wiele kolejnych lat.
Nie dajecie temu wyrazu w muzyce, ale macie przecież swoje przekonania i opinie. Na pewno przy każdym konflikcie, który opisujecie jedna strona jest wam bliższa, druga dalsza. Czasami to przeszkadza w pisaniu tekstu?
- Każdy konflikt ma co najmniej dwie strony, a naszym zadaniem jest zdecydować, którą perspektywę chcemy naświetlić. Nie oznacza to jednak, że jako zespół czy jako poszczególni muzycy w całości popieramy działania wybranej strony. Podobnie jak w podręczniku od historii zapis relacji z działań wojennych nie oznacza wyrażania poparcia dla nich przez autora. Dbamy o naszą prywatność, unikamy komentarzy o charakterze politycznym, nigdy nie mówimy, co jest według nas dobre, a co złe.
Nawet z założenia neutralne opowiadanie o historii obarczone jest pewnym ryzykiem. Samo użycie na przykład słowa "nazizm" w mediach społecznościowych może ograniczyć widoczność wpisu albo nawet poskutkować blokadą konta, a przecież żeby wyciągać wnioski z przeszłości, musimy pamiętać o największych tragediach, jakie nas spotkały.
- Zgadzam się z tym i uważam za niezwykle ważne, by każdy mógł rozmawiać o historii bez odgórnie narzucanych ograniczeń. Wszystkie przeszłe wydarzenia można przedstawić z kilku perspektyw. Osobiście możemy czuć, że jedna jest nam bliższa od drugiej, ale żeby naprawdę poznać temat, nie możemy po prostu usunąć z kart historii racji drugiej strony. Dyskusja zawsze powinna być możliwa, ale to musi być naprawdę dyskusja, a nie kłótnia. Cenzurowanie historii albo wycinanie z niej pewnych faktów, bo uchodzą dzisiaj za zbyt wrażliwe tematy, niczemu dobremu nie służy.
W internecie z jednej strony można przeczytać, że wasze koncerty są zakazane w niektórych krajach, a z drugiej wiele osób temu przeczy. Jak jest naprawdę?
- Nigdzie takiego zakazu nie mamy. W internecie można naczytać się wielu podobnych bzdur. Każdego dnia nasza ekipa od mediów społecznościowych usuwa wyssane z palca historie dotyczące na przykład śmierci naszego perkusisty albo wypadku samochodowego któregoś z nas, albo przekazania przez zespół pieniędzy na jakiś cel. Nieprawdziwe informacje dobrze się dzisiaj sprzedają. Pozytywne newsy nie są tak atrakcyjne, jak te negatywne. Nie przyciągają aż tak dużej uwagi. Chociaż staramy się z tym walczyć i dementować, wielu osobom i tak wystarczy tylko zobaczyć jakiś nagłówek, żeby uznać go za autentyczny. Gdyby wszystko, co jest o nas wypisywane, było prawdziwe, ten zespół już by nie istniał - zginęlibyśmy w wypadkach w ciągu ostatnich kilku miesięcy [śmiech].
Zobacz również:
Sam spędzasz dużo czasu w mediach społecznościowych czy starasz się ich unikać?
- Jest to poniekąd jedną z moich ról w tym zespole i niekiedy potrafi być przyjemne. Na przykład, gdy widzę reakcje na niektóre z naszych ogłoszeń. Staram się też być na bieżąco z szerszym kontekstem heavymetalowego świata. Sprawdzam, które zespoły jeżdżą w trasy i dokąd, co wydają, jakie trendy nasilają się, gdzie rosną szanse na zorganizowanie koncertów albo gdzie nagle sprzedaje się mniej biletów. Muszę mieć to na oku, bo pomaga w przygotowaniu właściwej strategii. A przy okazji przeglądanie internetu pozwala mi szybko wychwytywać nieprawdziwe informacje i zgłaszać je. Robię to niemal z automatu, bez emocji. Naoglądałem się ich tak wiele, że nie robią już na mnie żadnego wrażenia.
Na pewno wśród waszych fanów są pasjonaci historii, którzy dokładnie sprawdzają każdy wers każdego tekstu. Zdarza się, że ktoś próbuje wytknąć wam nieścisłości?
- Rzeczywiście mamy wśród fanów bardzo wiele osób głęboko zainteresowanych historią i zdarza się, że ktoś sugeruje, o czym powinniśmy napisać, ale rzadko ktoś wytyka jakieś błędy. Nasze utwory trwają mniej więcej trzy do pięciu minut, więc siłą rzeczy nie zagłębiamy się w nich w szczegóły, które mogłyby zapoczątkować podobne dyskusje. Zazwyczaj czerpiemy z dość ogólnych faktów, a te trudno komukolwiek podważyć. Pewnie wyglądałoby to zupełnie inaczej, gdybyśmy pisali książki.
Liczne instytucje chwalą naszą działalność, co traktujemy jako sygnał, że odwzorowujemy w tekstach prawdę historyczną, a w dodatku dzięki piosenkowej formie, docieramy do osób, które inaczej być może w ogóle nie zainteresowałyby się podobnymi tematami. Dla wielu z nich nauka historii poprzez słuchanie metalowego zespołu jest znacznie bardziej atrakcyjna. Zresztą nauczyciele z wielu państw korzystają z naszej muzyki i naszych teledysków podczas zajęć w szkołach. Nie raz docierały do nas sygnały, że na te kilka minut w końcu udało się podtrzymać uwagę uczniów.
Stworzenie animowanego filmu to z pewnością próba dotarcia do jeszcze młodszej publiczności.
- Byłoby znakomicie, gdyby tak się stało. To w końcu bardzo przystępna forma przedstawiania i historii, i naszej muzyki. Testowaliśmy już organizowanie projekcji dla dzieci w wieku szkolnym i odzew był bardzo pozytywny. Nie takie jednak było pierwotne założenie z powstaniem filmu. Zabraliśmy się za niego w trakcie pandemii, kiedy nie można było jechać w trasę, nagrywać w studiu, nie można było robić właściwie niczego, co wiązałoby się z działalnością zespołu. Mieliśmy na tyle dużo wolnego czasu, że postanowiłem zająć się od dawna powracającym pomysłem stworzenia animacji, ale nie do końca wiedzieliśmy, co później z nią zrobić. W końcu doszliśmy do wniosku, że zaskoczymy dziennikarzy przy okazji premiery albumu "The War to End All Wars" i pozwolimy im nie tylko usłyszeć nową muzykę, ale również częściowo zobaczyć ją.
Zainteresowanie było spore, choć nie od razu opublikowaliśmy całość. Wcześniej przekazaliśmy film do wielu muzeów - przez dwa tygodnie mogły nieodpłatnie korzystać z niego, sprzedawać bilety na projekcje i zarabiać na tym. Chętnych było ponad sto czterdzieści muzeów z wielu państw i według mojej wiedzy były bardzo zadowolone z wyników. Po wielu kolejnych rozmowach doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie filmu na platformach streamingowych. O fizycznym wydaniu póki co nie myślimy, mimo że docierają do nas głosy fanów zainteresowanych wersją blu-ray.
Nie masz wrażenia, że bywacie wykorzystywani przez media albo nawet przez polityków? Pamiętam nagłówki z polskich mediów z początku waszej działalności, w których nie padała nawet nazwa Sabaton, tylko zachwyt nad tym, że jakiś metalowy zespół nagrał piosenkę o naszych żołnierzach.
- Nie czuję się z tego powodu wykorzystywany. Zdarzają się powierzchownie napisane artykuły, ale ostatecznie dotyczą przecież naszych utworów i pomagają im dotrzeć dalej. Nasza muzyka jest używana na wiele różnych sposobów - niektórzy tworzą do niej własne teledyski, używają na przykład klocków lego albo animacji - i od samego początku uznaliśmy, że nie będziemy w stosunku do takich działań surowi, o ile nie przekraczają pewnych granic. Na pewno nie lubimy natomiast, kiedy wykorzystuje się naszą twórczość do celów politycznych, a wiem, że dochodzi do tego w różnych krajach. Na szczęście fani wiedzą, o czym opowiadają nasze utwory i raczej nie dają się na takie zagrania nabierać.
Na pewno jest też niemały procent fanów, którzy w ogóle nie zagłębiają się w teksty, interesuje ich tylko muzyka.
- Powiedziałbym nawet, że zdecydowana większość słucha Sabatonu dlatego, bo po prostu lubi heavy metal. Nie mamy z tym zresztą żadnego problemu, bo sami też uważamy siebie przede wszystkim za heavymetalowy zespół. Taka była nasza główna motywacja, kiedy zaczynaliśmy - wychowaliśmy się na metalu i chcieliśmy go grać. W końcu musieliśmy jednak wybrać jakąś tematykę tekstów i szybko doszliśmy do wniosku, że nie chcemy obracać się w sferze fikcji. Woleliśmy coś prawdziwego. Coś, czym już wcześniej ja i Joakim [Brodén - wokalista] interesowaliśmy się i stąd wzięła się decyzja o sięgnięciu po militarną historię. Dla niektórych osób to istotna część naszej działalności, dla innych zupełnie nie. Wystarczy im sama muzyka i koncerty. I jedno, i drugie jest w porządku.
W ostatnich konfliktach wykorzystano wiele nowych technologii, zwłaszcza drony i innego rodzaju wojskowe roboty. Gdybyśmy przenieśli się o dwadzieścia-trzydzieści lat naprzód, myślisz, że byłbyś w stanie napisać tekst o dzielnym operatorze dronów?
- Chyba tak. To mniej więcej taka sama sytuacja, jakby pisać w 1914 roku o różnego rodzaju taktykach opracowanych w trakcie I wojny światowej. Ponad sto lat później śpiewanie o nich nie wydaje się niczym dziwnym. Jeżeli porównać nasze teksty, często da się zauważyć, jak wiele pod kątem technologicznym zmieniło się na przestrzeni lat. Utwór o operatorze drona dzisiaj mógłby się wydawać dziwny, bo to nowy sposób prowadzenia wojen, ale z czasem będzie się to wydawało bardziej zwyczajne. Może zdążymy napisać taki tekst przed przejściem na emeryturę [śmiech].
A czy bylibyście w stanie całkowicie porzucić tematykę wojenną i śpiewać o czymś innym?
- Nie znaleźliśmy dotąd niczego ciekawszego. Z początku myśleliśmy, że zostaniemy w tym obszarze tematycznym na jeden, może dwa albumy, ale obecnie jest immanentną częścią DNA zespołu, więc trudno byłoby znaleźć sensowny powód dla zrezygnowania z niego. Na pewno nigdy nie zabraknie materiału do tekstów, bo nawet gdyby wszystkie wojny na świecie skończyły się dzisiaj, te przeszłe dostarczają mnóstwa inspiracji. Gdyby jednak z jakiegoś powodu za kilka lat nagle stało się to dla nas męczące, nie wahalibyśmy się przed wprowadzeniem zmian. Jestem pewien, że będziemy grać heavy metal po kres naszych dni, ale nie złożyłbym podobnej deklaracji w sprawie tekstów.
Odkąd założyliście Sabaton minęło już ponad ćwierć wieku - czym różni się granie w tym zespole dzisiaj, od grania w nim w 1999 roku?
- Niewiele wtedy wiedzieliśmy o graniu w zespole i o całej tej branży. Internet był chaotycznym miejscem, gdzie od czasu do czasu można było coś nielegalnie pobrać za darmo, ale tak naprawdę wszyscy się go bali. Nie istniały też media społecznościowe, za pomocą których zespoły mogłyby komunikować się bezpośrednio z publicznością. Funkcjonowaliśmy w zupełnie innej rzeczywistości.
To był bardzo intensywny czas w naszym zespole, dzisiaj jest zdecydowanie spokojniej. Na początku chcieliśmy wszędzie być, imprezować, chcieliśmy być znani i popularni, marzyło się nam życie wyłącznie z muzyki, ale nie do końca na poważnie do tego podchodziliśmy. Teraz myślimy długoterminowo, planujemy, zakładamy konkretne cele. Dobrze wspominam nasze wczesne lata i to prostsze życie, nawet jeżeli było w nim sporo chaosu, na przykład kiedy nagle zepsuł się nam bus i szukaliśmy w nocy mechanika, żeby dojechać na kolejny koncert, a później pukaliśmy do przypadkowych drzwi i szukaliśmy miejsca do spania.
Uwielbiałem to, ale dzisiaj cenię sobie zorganizowany tryb życia i otaczanie się profesjonalistami. Na początku nie było nas stać na ekipę techniczną, odwdzięczaliśmy się w jedynej innej dostępnej walucie - w piwach i hamburgerach. Szybko okazało się, że powiedzenie "dostajesz to, za co płacisz" nie jest na wyrost [śmiech]. Współpracowanie z fachowcami zapewnia spokój i podnosi jakość naszej działalności na każdym polu. Jestem dumny z podróży, jaką przebyliśmy i cieszę się z każdej, nawet najtrudniejszej lekcji, którą trzeba było odrobić. Niczego bym nie zmienił, bo tylko dzięki temu jesteśmy dzisiaj w tym miejscu.