Tom Odell: Kiedy byłem młodszy, nie myślałem, że stanę się gwiazdą [WYWIAD]
Tom Odell to wokalista, którego intymne teksty i emocjonalna gra na pianinie sprawiły, że stał się jedną z największych brytyjskich gwiazd. Gdy był młodszy zakładał, że jego kariera potoczy się zupełnie inaczej. W wywiadzie z serwisem Interia Muzyka zdradził, co najbardziej lubi w swojej pracy i jak czuje się przed wydaniem kolejnego albumu. Opowiedział także o swoim szczególnym połączeniu z Polską.

Weronika Figiel, Interia Muzyka: Jak czujesz się po pierwszym koncercie w Krakowie?
Tom Odell: - Świetnie! Jestem podekscytowany, że będę miał możliwość zagrać kolejny. To wielka radość być w Krakowie - bardzo mi się tu podoba. Dziś rano biegałem wzdłuż rzeki, słońce świeciło, było naprawdę pięknie. Ścigałem się z łódką, która płynęła obok i bardzo starałem się biec szybciej niż ona. Pierwszej nocy, gdy dotarliśmy tu na miejsce, jechałem też bryczką - było wspaniale.
Jesteś obecnie w trasie z Billie Eilish. Jak się poznaliście? Jak doszło do tej współpracy?
- Billie po prostu zapytała nas, czy pojedziemy z nią w trasę. Nie wiedziałem tego wcześniej, ale opowiedziała mi, że odkryła moją muzykę za sprawą filmu w 2014 r., więc ponad dziesięć lat temu! To był film "Gwiazd naszych wina". Jedna z moich piosenek była na ścieżce dźwiękowej. Nigdy nie obejrzałem tego filmu, ponieważ to romans o chorych dzieciakach. Nie mogę oglądać filmów z miłością i umieraniem. To jest dla mnie za dużo, nie przetrwałbym (śmiech). Billie obejrzała film i stała się fanką mojej piosenki. W zeszłym roku spytała, czy będziemy w stanie ruszyć z nią w trasę po Ameryce. Wtedy się nie udało, ale później nadeszła ta trasa i jesteśmy. To wielka przyjemność.
Nie pierwszy raz odwiedzasz Polskę. Co myślisz o naszym kraju?
- Przyjeżdżam do Polski od 2013 r., więc miałem okazję bardzo dobrze poznać wasz kraj. Czuję się bardzo związany z Polską. To był jeden z pierwszych krajów, który odpowiednio wspierał moją muzykę. Jestem więc szczególnie przywiązany do Polski. Miałem takie szczęście, że mogłem odwiedzić wiele różnych miast - byłem w Łodzi, Krakowie, Warszawie, Gdyni i też kilku innych, których nazw nie potrafię wymówić (śmiech).
W każdym z krajów uwielbiam odwiedzać takie miejsca, do których zazwyczaj ludzie nie chodzą. Kiedy jedziesz do Wielkiej Brytanii, dowiadujesz się o niej najwięcej opuszczając Londyn. Myślę, że tak samo jest w Polsce - kiedy masz szansę zobaczyć mniejsze miasta, zaczynasz darzyć te miejsca wielką sympatią. Polska powinna celebrować to, jak entuzjastycznie podchodzi do muzyki. Jesteście jedną z najlepszych publiczności na całym świecie.
Wrócisz do Polski jeszcze w tym roku, w ramach swojej własnej trasy koncertowej. Czego fani powinni spodziewać się po tym tournee?
- Dużo emocji i dużo pianina. Jestem podekscytowany, że będę mógł wrócić, bo uwielbiam przyjeżdżać do Polski. Nie mogę się doczekać trasy "Wonderful Life Tour", bo będzie ona dla mnie powodem do świętowania ostatniej dekady, w której nieustannie wydawałem albumy. Jest dużo osób, które były ze mną od początku tej przygody, jest też dużo nowych fanów. Ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty często są osobami, które przeszły przez wiele, przebyły trudną podróż, zmagały się z przeróżnymi rzeczami. Dla mnie będzie to więc świętowanie razem z nimi, coś przy czym będziemy mogli poczuć między sobą więź i tego wieczoru po prostu odpuścić.
Zawsze, kiedy siedzę przy pianinie i gram, widzę świat bardziej przejrzyście. Moje koncerty są zaproszeniem dla ludzi, którzy chcą poczuć - ból, radość, wściekłość, stratę. To bezpieczna przestrzeń, aby przyjść i odczuć te emocje.
Gdy siadasz przy pianinie na scenie, często grasz i śpiewasz z zamkniętymi oczami. Jest coś, co cię wówczas rozprasza? Czy dzieje się tak, ponieważ dużo odczuwasz i jesteś bardzo emocjonalny w takich momentach?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, chyba po prostu tak jest. Jeśli mam być szczery, czuję się trochę niezręcznie, gdy je otwieram. Gram z taką pasją, na scenie często wręcz tracę głowę, że gdy w pewnym momencie piosenki otwieram oczy, patrzę dookoła i myślę sobie: "To trochę żenujące" (śmiech).
Przygotowujesz się do wydania swojego siódmego albumu. Jakie emocje ci teraz towarzyszą, w porównaniu z tym, jak czułeś się przy premierze pierwszego czy drugiego albumu?
- Mam to samo poczucie obawy, w pewnej mierze przez to, że chciałbym, aby album został przyjęty, w taki sposób, jaki sobie założyłem. Wydałem wystarczająco dużo płyt, żeby wiedzieć, że sukcesem niekoniecznie będzie to, ile osób go przesłucha. Dla mnie ważniejsze jest, by ludzie go zrozumieli - co nie jest łatwe i nie zawsze się dzieje. Tak jak wspominałem, mam na koncie dużo albumów i były one odbierane w każdy możliwy sposób - entuzjastycznie, czasem nie do końca entuzjastycznie (śmiech). Może to wyzwolenie, które przychodzi z wiekiem, dało mi poczucie, że świat się nie skończy, gdy coś nie wyjdzie. Nawet jeśli w danym momencie wydaje się, że tak jest.
Może teraz mniej się obawiam niż w momencie wydawania pierwszego krążka. Pamiętam, że byłem wtedy przerażony! Ale w dzisiejszych czasach koncept albumu nieco się zmienił. Myślę, że nadal jest bardzo ważny, choć pięć lat temu ludzie przewidywali, że albumy się skończą. Ja tak wcale nie uważam, choć myślę, że obecnie ludzie sięgają po płyty w odpowiednim dla siebie czasie i konsumują je w zupełnie inny sposób niż kiedyś.
Co było twoją inspiracją przy tworzeniu nadchodzącego albumu?
- Byłem zafascynowany takim artystą, jak William Blake. Zatrzymałem się w Hamburgu na pewien czas, obok hotelu była wystawa, którą odwiedziłem kilka razy, co dało mi dużo radości. Dużo słuchałem też Jeffa Buckley'a, którego uwielbiam od lat. Dużo brzmień lat 90., takich jak Soundgarden. Muzyka towarzyszy mi prawie przez cały czas, więc zwykle trudno jest mi przypomnieć sobie, co dokładnie słuchałem tworząc.
W innym wywiadzie wspomniałeś, że nigdy nie chciałeś zostać gwiazdą popu. Co było twoim marzeniem na samym początku kariery?
- Generalnie czułem i do tej pory czuję, że moją najmocniejszą stroną jest pisanie piosenek. Prawdopodobnie, gdybyś spotkała mnie, jak miałem 18 lat, odpowiedziałbym z pełnym przekonaniem, że zrobię karierę jako pianista i tekściarz. Ta część ze śpiewaniem nie sprawiała mi zbyt wielkiej przyjemności na samym początku. Dopiero z czasem się w to wciągnąłem. Wciąż czuję - i nie mówię tego przez skromność - że jeśli ktoś chce posłuchać dobrego wokalisty, to powinien iść na inny koncert (śmiech). Śpiewanie sprawia mi teraz radość, ale dla mnie chodzi w tym wszystkim o słowa i muzykę. Głos jest tego częścią, ale też jednocześnie po prostu jednym z instrumentów.
Kiedy spojrzy się wstecz na lata 70., Leonarda Cohena, Boba Dylana - oni mieli głos i komunikowali nim coś ważnego. Ale czy Leonard Cohen był najlepszym wokalistą? Czy Bob Dylan najlepiej śpiewał? Nawet Joni Mitchell...
Kiedy byłem młodszy zdecydowanie nie myślałem, że stanę się gwiazdą i będę robił to, co robię. Nadal do końca nie zgadzam się z tym, że jestem odpowiednią osobą na tym miejscu. Lubię przebywać sam ze sobą, jestem trochę nudny (śmiech). Lubię czytać książki i podziwiać naturę. Próbowałem pasjonować się innymi rzeczami, ale one nie są dla mnie.
Rozważałeś przez to kiedykolwiek inną pracę?
- Nie, bo kocham występować! Jestem też dobrym performerem. Razem z moim zespołem potrafimy zorganizować świetne show i traktujemy to naprawdę poważnie.
Chociaż, rozważałem też inne zawody... Wydaje mi się, że chciałem być lekarzem, kiedy byłem młodszy. Ale chyba nie jestem wystarczająco mądry (śmiech).
Co jest twoim ulubionym aspektem bycia muzykiem?
- Moją ulubioną częścią tej pracy jest to, że mam specjalne notatniki, w których mogę odnaleźć opisany każdy dzień. Szukam na przykład 2 kwietnia 2023 r. - jest to przypadkowa data, lecz okazuje się, że wtedy pierwszy raz napisałem frazę, która następnie stała się piosenką "Black Friday". "I'm so selfish, you're so kind" - mogę znaleźć ten wers i zobaczyć, jak pomysł zaczął się od ziarenka. Później pracowałem nad nim w studiu, trzeba było poświęcić mu dużo czasu, aż wreszcie rozwinął się jako cały utwór. Mam dzięki temu swego rodzaju połączenie z przeszłością. Są takie momenty, kiedy jestem na scenie, słyszę i widzę ludzi, którzy śpiewają w moją stronę te słowa - jest to niesamowite uczucie, nie mieści mi się w głowie.
Czasem śpiewam piosenki, które powstawały w czasie, w którym było mi bardzo trudno, kiedy czułem się zraniony, czułem ból, przechodziłem przez epizody depresyjne. Dla mnie wspomnienie takiego wersu w momencie, w którym tysiące ludzi śpiewa go razem ze mną, sprawia, że czuję niesamowite połączenie. Zaczynając od momentu, w którym byłem tak odseparowany od świata, nagle jestem z nim całkowicie połączony. Jest to swego rodzaju cud. Czuję się przez to poruszony i wręcz uzależniony - chciałbym to robić już zawsze.