Skrillex zaskoczył nową płytą. "Jak błazen stał się królem"
Skrillex dawno przestał być tym ziomkiem od dubstepu, który do reszty zepsuł muzykę klubową. Nowym albumem utwierdza słuchaczy w przekonaniu, że świetnie przyjęte "Quest for Fire" nie było wyjątkiem i tym samym utwierdza swoją pozycję na rynku.

Historia Sonny’ego Moore’a jest naprawdę niesamowita. Karierę rozpoczynał w post-hardcore'owym From First To Last, by następnie ruszyć swoją solową karierę muzyczną. Różnego rodzaju problemy wydawnicze doprowadziły do próby przekierowania swoich elektronicznych fascynacji muzycznych. Resztę historii znacie: Skrillexrozpowszechnił na świecie dubstep i na pewien czas był oskarżany o zabicie muzyki elektronicznej. To właśnie jemu zawdzięczamy swego czasu wszechobecność "wiertar" i budowanie utworów w muzyce tanecznej wokół czekania na drop.
Z czasem Sonny zaczął coraz bardziej odbiegać od brzmienia, które go wysławiło, ale absolutnym przełomem był album "Quest for Fire" z 2023 roku - pełen groove'u, eksperymentów z trapem czy brytyjską elektroniką. Przy okazji przepełniony był współpracami z powszechnie szanowanymi muzykami, takimi jak Fred Again…, Four Tet, Mr. Oizo czy Missy Elliot oraz Flowdan, który w ramach ekipy Roll Deep rozkręcał scenę UK Grime. Nagle Skrillex przestał być bękartem muzyki elektronicznej, a w zamian stał się powszechnie szanowanym artystą. Nie mówię już nawet o legendarnym secie na Coachelli, zagranym wraz z Fredem oraz Four Tetem w zastępstwie Franka Oceana, który nawet z pozycji fotela w domu ogląda się z niesamowitą fascynacją.
Na swoim najnowszej płycie Skrillex postanowił pobawić się formą. To 46-minutowy album, który składa się z aż 34 kawałków, z czego długość większości oscyluje koło minuty. TikTokizacja muzyki? Być może. Ale niezbyt daje się to odczuć, gdyż krążek został przedstawiony jako nieustannie utrzymujący swoją ciągłość mix, hostowany dodatkowo przez DJ-a Smokey'ego, co wzmacnia tylko poczucie, iż mamy do czynienia z jakąś zagubioną kasetą.
Co więcej, album promowany jest jako powrót artysty do brzmienia dubstepowego, co uznałbym tylko za częściową prawdę. Owszem, znajdują się tam numery pełne wobblujących basów, które mogłyby zostać nagrane w czasach, gdy Sonny święcił największe komercyjne triumfy. Część z projektów to zresztą utwory, które swoją premierę miały podczas występów ponad dekadę temu, a wydawały się bezpowrotnie utracone z uwagi na kradzież dysku, na którym były wówczas przechowywane.
Po takich utworach jak "Voltage" czy "Things I Promised" z wokalem samego gospodarza słychać, jak bardzo styl Skrillexa zmienił się od tamtych czasów. Obecny Skrillex jest mniej przesłodzony, lepiej i chętniej operuje niskimi tonami (co było sporym zarzutem względem jego wczesnych produkcji i basów pozbawionych low-endu), brzmienie kieruje się w mroczniejsze strony, a podstawę jego produkcji stanowi przede wszystkim groove. Doskonale słychać to chociażby po "Squishy Clip" lub "Look At You" z gościnnym udziałem Jónsiego z Sigur Rós (!), a nawet jeżeli już ma to działać stricte tanecznie jak w drugiej połowie "Korabu", to tradycyjny rytm klubowy zostaje osadzony w otoczeniu, które nadaje całości połamany posmak.
Stąd też po pierwszej nucie będziecie wiedzieć, które utwory pochodzą z przeszłości Skrillexa, a które są jego bardziej współczesnymi wytworami. "Jungundra" brzmi przecież nie tyle jak odrzut z "Quest for Fire", a utwór, którego ktoś zwyczajnie zapomniał tam umieścić. Ba, dochodzi do tego, że mamy tu nawet utwór drum'n'bassowy w postaci "DnB Things" z gościnnym udziałem Majestika. Dzieje się tu naprawdę sporo, jest niesamowicie eklektycznie, ale uwierzcie, że to w zasadzie przekrój po całym spektrum gatunków, za jakie brał się Skrillex na przestrzeni lat, od kiedy to tylko zaczął działać pod tą ksywą.
Fascynujące jest obserwowanie, jak Sonny z najbardziej znienawidzonego producenta muzyki elektronicznej stał się jej legendą. Ale nie da się ukryć - nowy album wielokrotnie staje się świadectwem progresu, przekształceń stylu, który z czasem nabrał sznytu, nowych barw i przede wszystkim brudu. W tym wszystkim miło słyszeć, że sam Skrillex nie traktuje tego albumu ze śmiertelną powagą - nie dość, że wstawki hosta niejednokrotnie was rozbawią, to sam album ukazał się niespodziewanie w Prima Aprilis. Ale ostatecznie to nie żart, tylko naprawdę solidna produkcja, przy której będziecie się doskonale bawić.
Skrillex, "F... U SKRILLEX U THINK UR ANDY WARHOL BUT UR NOT!! <3", Warner Music Poland
8/10